sobota, 26 kwietnia 2014

Dlaczego Sherlock BBC?

Notka średnio raz do roku... może być - być może ta zawiśnie też tu dłużej, a napiszę o czymś, o czym moim zdaniem warto. Może od razu zaznaczę - żadnych istotnych spojlerów tu nie ma (chyba że ktoś wejdzie w linka z dwudziestoma sześcioma powodami) :)

O serialu "Sherlock" powiedziała mi znajoma z uczelni, kiedy ja wciągnięta byłam w inny serial - "Dexter". Była tak przejęta (tak, to był akurat styczeń tego roku, teraz jej się nie dziwię, że była przejęta), że jakoś utarło mi się to w pamięci i miałam tę produkcję na względzie. Jednakże nie mogłam się jakoś za nią zabrać, bo choć do tradycyjnej postaci Sherlocka czułam pewien respekt, to pierwsza ekranizacja, jaką widziałam, film z Robertem Downeyem jr wcale mnie nie zachwyciła ani nie zauroczyła. Chyba mi się w miarę podobała, ale to jest właśnie to "chyba" - nawet nie pamiętam. Wiem, że było dość dużo akcji. Teraz, po szerszym zainteresowaniu się i przeczytaniu Kanonu Doyle'a, której akcja jest w dużej mierze przegadana, zastanawiam się - gdzie oni tę kinową akcję tam upchali, chyba z ciekawości powrócę do filmu i się przekonam (mam wrażenie, że ogólnie pójdzie to niestety na minus dla filmu). Było to moje naiwne podejście do postaci, która mnie nie zachwyciła i nie porwała do swojego świata - bo oczywiście jakżeby mogła w wersji, mimo wszystko, tak bardzo amerykańskiej. Mogłam poczekać ten rok i obejrzeć brytyjskiego Sherlocka BBC. Chociaż w sumie, jak zauważyła autorka dwudziestu sześciu powodów dla których Sherlock jest najlepszym TV show ever, jeśli zaczęłam teraz, mogę obejrzeć wszystkie trzy sezony naraz nie czekając po 2 lata pomiędzy nimi, jak każdy inny fan musiał. Naraz. 5 razy. Z każdym znajomym i mamą osobno. Nie no, żartuję. W sumie nie do końca żartuję.


Przechodząc do meritum:

- Po pierwsze i najważniejsze - jest to serial brytyjski, a nie amerykański. To znaczy, że ludzie, którzy go tworzą, dużo bardziej rozumieją, co właściwie tam robią. Mają pewne tradycje. Wiąże się to także z odpowiednim humorem (moim ulubionym tak przy okazji) oraz przede wszystkim z charakterem postaci. Watson nie pisuje więc do gazet ani do szuflady, a prowadzi bloga. Wielu przymiotów panowie Gatiss i Moffat nie odebrali doylowemu Holmesowi, począwszy od jego upodobania do używek, poprzez brak upodobania do kobiet (mężczyzn na szczęście także), arogancji i zadufania w sobie i wiele innych, aż po charakterystyczny styl bycia. Mam wrażenie, że nawet jego gesty są takie same, jak książkowego bohatera, i gdyby Doyle mógł obejrzeć ten serial, wykrzyknąłby "tak, właśnie w ten sposób on poprawiał ciągle płaszcz!".
(A nie można chyba zapomnieć o pięknie brytyjskiego akcentu - kto ogląda z lektorem niech wie, że bardzo dużo traci.)


- Kolejną ciekawą rzeczą są nawiązania do sytuacji i postaci z Kanonu Doyle'a - gdzieniegdzie pojawi się taki sam napis albo motyw z morderczymi pigułkami, jednakże cała sprawa, ofiary, mordercy - to już zupełnie inne historie, nie są to opowieści z XIX wieku uwspółcześniane na siłę. Czuć więc Doyle'a, widać także dużo nowego. Szereg postaci, które w serialu pełnią analogiczne funkcje do tych w oryginale, wiele podobnych sytuacji, całe mnóstwo drobnych nawiązań - smaczków. A że współczesność? Doyle stworzył postać Holmesa jako człowieka o krok przed wszystkimi - poza tym, że był mistrzem dedukcji, posiadał zacięcie chemika - chemia była w XIX wieku jedną z najprężniej rozwijających się i najbardziej obiecujących dziedzin wiedzy. Czy więc bardzo sensowne (zgodne z zamysłem twórcy postaci) jest, byśmy w XXI wieku oglądali Sherlocka, który odkrywa, w jaki sposób sprawdzić, czy jakaś plama to krew czy nie? Być może tak, ale być może nie - dlatego ciekawe wydaje się całkowite uwspółcześnienie Holmesa i wyposażenie go w najnowszą wiedzę, byśmy mogli poczuć, że jest on o krok także przed nami, a nie całe stulecia za. Nie tylko jest to ciekawe, ale w wykonaniu wyżej wspomnianych panów - także udane.


- Bardzo istotna jest forma serialu. W różnych produkcjach odcinki są 20-40 minutowe, akcja odcinka rozwija i kończy się nawet w kilkanaście minut - nie daje to pełnego pola do popisu, a jak widać panowie Gatiss i Moffat potrzebują go niezmiernie dużo i chwała im za to. Niekiedy twórcy rozwiązują problem w inny sposób - przerywają co chwilę akcję, niby by pozostawić w napięciu , a tak naprawdę ja odbieram to jak "Modę na sukces", w której jedna bezsensowna rozmowa na temat tego, kto z kim spał, ciągnie się przez 3 odcinki. Tutaj dostajemy porządny, półtoragodzinny film, przyjemny dla oka, w klimacie, z dobrymi kadrami i przemyślanym montażem. Historie są dopracowane, rozległe, wielowątkowe, nic nie bierze się z powietrza. Także dobór aktorów i ich gra nie pozostawiają moim zdaniem wiele do życzenia. Wiele krytycznych głosów pod zarzutem Cumberbatcha czytałam i słyszałam, jednakże nie potrafię wyobrazić sobie lepszego aktora do tej roli - zarzucane mu wąskie spektrum min i gestów uważam za niesłuszne, nie oceniam tu teraz jego innych ról (ale jak można grać i Smauga i Holmesa i nie być dobrym aktorem?), w roli Holmesa, którego różnorodność emocji, jakie potrafi odczuwać, jest mocno ograniczona, spełnia się znakomicie, a myślę, że to ograniczenie nie jest w udziale Cumberbatcha osobiście. Bo przy tym, gdy przeglądałam parę jego wypowiedzi na youtubie, nie widziałam w nim Sherlocka wcale a wcale. Nie kierowałam się też tym, że jest brzydki czy nie pasuje - wiele osób się w ten sposób wypowiada, większość z nich zmienia zdanie po obejrzeniu odpowiedniej partii serialu i zakochuje się w tej roli bez pamięci. Dla mnie od początku było ok - tak wygląda ten Holmes i już.
Jeśli zagłębiać się w aktorów, to ja pokochałam jeszcze bardziej Martina Freemana. I na pewno lwią część mojej uwagi poświęcę Andrew Scottowi i postaci, którą gra.
Wracając - 3 sezony po 3 odcinki po 1,5 godziny daje genialną serię dobrych filmów, a i góruje nad filmem tym, że nadal jest na co czekać ;)


- Po czwarte i ostatnie - niesamowite, że twórcy tak bardzo się postarali - w sieci istnieje zarówno blog prowadzony przez Watsona jak i ten prowadzony przez Holmesa. (radzę nie czytać nim się nie będzie na bieżąco). Uśmiałam się setnie czytając johnwatsonblog.co.uk, choć jestem dość kiepska w angielski. Niesamowite jest to, że jest bardzo autentyczny - nie ma w nim opisanych tylko tych przygód z serialu, ale bardzo dużo wpisów o których bohaterowie rozmawiali w tej ekranizacji. Może jest to wyjście naprzeciw Doyle'owi, do którego przychodziło mnóstwo listów od ludzi, gdy umieszczał swe opowiadania pisane z perspektywy Watsona w gazecie - prawdziwy blog w internecie sugeruje nam także, jakby Watson (a więc i Sherlock) realnie istniał. Bardzo zabawne są komentarze od postaci z serialu i anonimów, jednak trochę ich mało jak na popularność, jaką cieszył się blog Johna. Gorąco polecam ;)



Ciekawi mnie "Elementary", chociaż to nie jest to co czułam do Sherlocka BBC zanim się za niego zabrałam. Ciekawi mnie - z tym negatywnym wydźwiękiem. Holmes i seks? Watson kobietą? Nowy Jork? Już nie dość, że zawsze ufo ląduje w USA, to teraz jeszcze Holmes tam stacjonuje? Z Anglii, w której mimo wszystko widoczne i ważne są podziały społeczne przenieść akcję do USA, gdzie "poprawność polityczna" "wymaga" Watsonowej pochodzącej z mniejszości azjatyckiej? Mieli swoją, udaną moim zdaniem, wersję współczesnego Holmesa - Dr House'a, po co więc brnąć dalej, po więcej, aż zatraci się jakieś granice? Cóż, chcę się przekonać na własnej skórze, choć nie wiem, czy to będzie przyjemne. Miało być krótko, wyszło trochę dłużej. Enjoy i namawiam gorąco (na Sherlocka BBC oczywiście)!