sobota, 30 kwietnia 2016

Texas City



W niedzielę wyruszyliśmy do Texas City. Jest to bardzo niedaleko Houston (około 70 km), więc stało się jednym z miejsc, które jako pierwsze chciałam zobaczyć. 

Na konferencjach naukowych i na seminariach dyplomowych zawsze opowiadałam o katastrofie, która miała miejsce w Texas City zaraz po drugiej wojnie światowej. Zdetonowało tam 2300 ton azotanu amonu w statku Grand Camp, a później jeszcze więcej, bo kolejny statek z prawie tysiącem ton azotanu amonu, a także i rafineria stojąca na wybrzeżu, poszły za ciosem i też sobie wybuchły/eksplodowały/zdetonowały/zdeflagrowały (nie wiem, nie pamiętam, co wybrały zrobić). Zginęło oficjalnie ponad 600 osób, nieoficjalnie dużo więcej, bo po prostu spopieliły się na miejscu, a mnóstwo było w tych czasach nielegalnych imigrantów przypływających do Stanów, więc nie sposób było wyliczyć, kogo brakuje. Było tak wielkie bum, że w Houston (przypominam, 70 km)  pękały szyby w oknach. A przez kolejny miesiąc zbierano nadal szczątki ludzkie. 

Ja zajmowałam się - przy pracy inżynierskiej - azotanem amonu i opowieść o Texas City była zawsze bardzo ciekawym elementem, którym mogłam zachęcić kogoś do posłuchania czegoś o moich badaniach (tylko że ja rozkładałam miligramy azotanu amonu, a nie tysiące ton). Z uwagi na to, bardzo chciałam zobaczyć to miasto. 

A więc po kolei. Według TripAdvisor najciekawszym miejscem w Texas City jest outletowe centrum handlowe. Ok, zwiedziliśmy. Fajne w nim było to, że mimo tego, że generalnie było jak zwykłe centrum handlowe, to nie miało dachu i między sklepami nie chodziło się korytarzem, a chodnikiem. W większości sklepów były promocje: "kup jedno, a drugie kupisz za 50% ceny", dzięki czemu cena dwóch par Vansów nie przekroczyła 200zł.
 


Tutaj nawet manekiny są grubsze.

Taki wysiłek, jak zakupy, sprawia, że głodniejemy, więc kolejnym przystankiem było Denny's z TRADYCYJNYM AMERYKAŃSKIM JEDZENIEM. Moim zdaniem, jeśli do potrawy na każdy kilogram dodasz szklankę tłuszczu (obojętne jakiego, byle gorącego), to masz tradycyjne amerykańskie jedzenie.

 Klimat tego miejsca mi się nawet trochę z Pulp Fiction kojarzy.

Deser - pancake's z mleka i jajek z truskawkami, bitą śmietaną oraz bekonem. 

 
Można też zamówić lody waniliowe z syropem klonowym i bekonem i wiele wiele innych.

 
Ja znalazłam jedno z dwóch wegetariańskich dań - smażone warzywa, smażone ziemniaki, smażone jajko i to wszystko podane w tłuszczu na patelni. Sałatka Karoliny była nawet dobra, ale poza tłustym sosem w sałatce dostała jeszcze osobną miseczkę sosu (mogła sobie popić sosem czy coś), Olek miał standardowego burgera, a Arek dostał steka z ziemniakami, surówką były frytki i dodatkowo zamówił (niechcący, bo nie zrozumiał "czarnego" angielskiego, którym posługiwał się kelner) chleb. 
A woda do picia jest tu wszędzie za darmo. Nie ma takich absurdów jak butelka wody w knajpie za 6 zł. Zdecydowanie na plus. 

Kolejnym punktem podróży był Memorial Park poświęcony katastrofie, w okolicy miejsca, gdzie uderzyła kotwica statku. Przeleciała prawie 3 km, a ważyła dwie tony. Krateru po niej niestety nie widzieliśmy, ale nie wiem, czy się w ogóle da.

 A to my, a za nami kotwica, której nie widać. 

 Flagi Texas City, Stanów i Texasu w Memorial Parku 

Memorial Park to tak naprawdę taki mały parczek z fontanną w centrum, kotwicą przy wjeździe i kilkoma pomnikami ufundowanymi przez różnych ludzi, które upamiętniają katastrofę, a także rotunda z informacjami, co dokładnie się wydarzyło (ten sam tekst jest na angielskiej wiki).






Dalej próbowaliśmy przedrzeć się przez gąszcz uliczek, by zobaczyć wybrzeże, na którym to wszystko się wydarzyło. Cała trasa to jazda wokół instalacji rafineryjnych. Mi się bardzo podobało, nie wiem, czy innych ludzi ta industrialna masa blachy tak samo interesuje.




W pewnym momencie dotarliśmy do wjazdu na groblę, lecz nie dało się zawrócić, można było zapłacić $5 i wjechać. Wjechaliśmy, dojechaliśmy do końca grobli. Po prawej było widać z oddali portowy brzeg, przy którym miała miejsce katastrofa, a na samym końcu grobli było po prostu rondo. Ludzie, głównie Meksykańscy, łowili ryby lub kąpali się przy brzegach. Ja nie polecam, jeśli ktoś nie lubi bardzo intensywnego zapachu podpsutej ryby.
Po lewej woda, po prawej woda 

 Za mną miejsce katastrofy. Niestety dostępu tam nie ma ze względu na to, że wszystko to tereny i porty prywatne rafinerii.


Przy wyjeździe z grobli zatrzymaliśmy samochód obok takiego budynku. Nie widać chyba tego na zdjęciu, ale tam w tym garażu (w tej czarnej dziurze) siedziały dwie czarnoskóre kobiety i patroszyły ryby. Jakoś ten obrazek wydał mi się bardzo amerykański.

Na zdjęciach poniżej jest część tego statku, który wybuchł jako drugi.
Jakoś nie mogłam kojarzyć tego, co widziałam, z katastrofą. Pełne słońce, niebieskie niebo i jaskrawozielona trawka nie kojarzą się ze śmiercią i zniszczeniem, ale cóż - tak tam wszystko wygląda.




Nawet znaleźliśmy wyrzuconą o 800 m 5-tonową kotwicę. Bardzo ładne miejsce jej zrobiono na mapie Teksasu z flagą Teksasu.





Ostatnim punktem wycieczki było zgubienie się przy wybrzeżu (bo była stamtąd tylko jedna droga wyjazdowa), co mi się podobało, bo mogłam pooglądać okoliczne domki o zachodzie słońca.





Dzięki!
Pola Cybulska

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Houston

Houston powitało mnie i Karolinę stresującą rozmową z Panem Celnikiem, który wypytywał o wszystko, szczególnie o związek laserów z technologią chemiczną. Później musiałyśmy odebrać bagaż, a że leciały do Houston dwa loty z Amsterdamu (tam miałyśmy przesiadkę) to oczywiście stałyśmy nie przy tym miejscu do wydawania bagażu co trzeba, ale po około godzinie się zorientowałyśmy :D

Pogoda była przyjemna, akurat skończyły się ulewy. Wody podobnież było mnóstwo, a dzień przed naszym wyjazdem pewien Amerykanin swoim pickupem wjechał do jeziora wody, które zrobiło się na ulicach tuż przed kamerami reportera. Amerykanina udało się wyłowić, samochodu już nie bardzo.
Ja nie wiem, mnie tu spotkało na razie prawie samo słońce.

W sobotę pojechaliśmy zwiedzać Houston - Downtown, które w sumie jest labiryntem wieżowców. Ogólnie miasto bardzo zielone i bardzo przyjemne - co chwilę było gdzie usiąść na trawie. Chcieliśmy rozpocząć wędrówkę od City Hall, w którym znajduje się centrum informacji turystycznej, by zaopatrzyć się w mapy Houston i Teksasu, foldery o miejscach godnych odwiedzenia i zobaczyć 11-minutowy filmik o historii miasta, jednakże spotkało nas zaskoczenie - cały obszar wokół City Hall był ogrodzony, ponieważ trafiliśmy na McDonald's Houston Children Festival - największy festiwal dla dzieci w Stanach Zjednoczonych (a pod czyimże patronatem mógłby być tu festiwal dla dzieci).

Musieliśmy trochę poobchodzić na około, złaziliśmy gąszcz uliczek, z których każda wyglądała prawie tak samo, bo była po prostu wśród wielkich szklanych wieżowców.



A tu tramwaje jeżdżą po wodzie.



Spotkaliśmy też bezdomnego pana murzyna, któremu kupiliśmy chipsy, banana i wodę z lodem, był niesamowicie uprzejmy i tak radosny, że każdy powinien się od niego uczyć. Podzielił się z kolegami, nie chciał niczego drogiego i był tak pozytywny, że to się niesamowicie udzielało i aż teraz mi się chce uśmiechać: 

Dotarliśmy w końcu do Houston Pavilions, o którym w przewodniku piszą, że "chodzi się na koncerty, wpada do restauracji i barów". Na wolnym powietrzu, z ruchomymi schodami, 3 piętra. Niewielkie to tak naprawdę, między dwoma wielkimi wieżowcami. My akurat trafiliśmy na koncert duetu, który grał znane piosenki, a wokół było kilka-kilkanaście psiaków w klatkach. Myśleliśmy, ,że może wystawa psów czy jakiś zjazd. Okazało się, jak później porozmawialiśmy z ludźmi, że były to psy odratowane z ulicy, dla których szukano nowych domów. Nawet udało mi się porozmawiać z houstończykiem i pobawić się z niektórymi psami.
Wejście do Houston Pavilions

Przejście w Houston Pavilions nad ulicą

Korytarz przy House of Blues

Brązowy paw. 

I ze wszystkąd było widać wieżowce.



Typowe amerykańskie napisy nad wejściem House of Blues. Wygląda jak opuszczone, ale działa, pewnie nocą, bo napisy są aktualne. 

Widok z ostatniego piętra Houston Pavilions


I wspomniane pieski.


Zdarzają się też ładne zielone miniparki wśród wieżowców. Houston to bardzo leniwe miasto. Ale podoba mi się. 

 Znaleźliśmy nawet te krzesła w sklepie - 105$ w promocji!


Oni nie mają zielonego światła, tylko białe. Białego zgarbionego ludzika. 

A tam poszliśmy zjeść - Nit Noi (to żółte po prawej) :D Bo dziewczyny z PTChemu polecały. Tłusto jak wszędzie, ale dobre jedzenie i ogromne porcje.

I piwo dobre. 

I tak w sumie dotarliśmy do Midtown, które niesamowicie się od Downtown różni, choć są bardzo blisko siebie. Nie ma wieżowców, a... a w sumie takie budynki:









A tu naprawdę typowy obrazek - te wszystkie napisy kojarzą mi się w pewnym sensie z PRLem, ale naprawdę takie tu są prawie wszędzie. No i oczywiście pickup. A w środku murzyn. Ale jemu nie chciałam chamsko zdjęcia robić, możecie uwierzyć, że jest. A w Teksasie co drugie auto to pickup, chłopaki unikają jeżdżenia za nimi, bo ludzie wrzucają na pakę mnóstwo rzeczy i niczym nie zabezpieczają. A dziury w drogach w Teksasie są tak jak wszystko tutaj - większe.



Jedzenie w Houston: amerykańskie:

i meksykańskie:  (oczywiście HOT HOT TAMALE :D)

A na wieczór trafiliśmy do najbogatszej dzielnicy - River Oaks. Wielkim domom nie udało się porobić zdjęć, bo jechaliśmy samochodem, ale jadąc do Water Wall musieliśmy przejść przez jakieś takie osiedle. 
Nazwy ulic na srebrnym okręgu

Znak przy wjeździe na osiedle 

A oto i kaczki:




I najczęściej fotografowany obiekt w Houston, perełka wycieczki, Water Wall. Fontanna na 19,5 metra wysokości. Dla mnie najciekawsze w tym miejscu było to, co uchwyciłam na pierwszym zdjęciu:


Nie chcieliśmy się wyróżniać, znaleźliśmy więc własny skrawek fontanny:

A tu fontanna z daleka:


Jest ciepło. Do tej pory było przyjemnie, trochę za gorąco czasami, a dziś jest upał nie do wytrzymania. Bez okularów słonecznych ani rusz, bo po tej sobocie choćby oczy bolały mnie jak po 3 dobach bez snu. Stany śmieszne miejsce, a przynajmniej Teksas. Pijanym wolno jeździć po ulicach, na czerwonym można skręcać w prawo, a na jednokierunkowym to i w lewo.

A i są tu najprawdziwsi Strażnicy Teksasu! In god we trust.

Musimy wrócić do Downtown, co nie będzie trudne, bo daleko nie jest, bo nie zwiedziliśmy ani tuneli ani nie odebraliśmy folderów i map. A i wieża widokowa była zamknięta i cała reszta atrakcji w sumie na nas czeka.

Dobra, kończę, bo lunch!