poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Houston

Houston powitało mnie i Karolinę stresującą rozmową z Panem Celnikiem, który wypytywał o wszystko, szczególnie o związek laserów z technologią chemiczną. Później musiałyśmy odebrać bagaż, a że leciały do Houston dwa loty z Amsterdamu (tam miałyśmy przesiadkę) to oczywiście stałyśmy nie przy tym miejscu do wydawania bagażu co trzeba, ale po około godzinie się zorientowałyśmy :D

Pogoda była przyjemna, akurat skończyły się ulewy. Wody podobnież było mnóstwo, a dzień przed naszym wyjazdem pewien Amerykanin swoim pickupem wjechał do jeziora wody, które zrobiło się na ulicach tuż przed kamerami reportera. Amerykanina udało się wyłowić, samochodu już nie bardzo.
Ja nie wiem, mnie tu spotkało na razie prawie samo słońce.

W sobotę pojechaliśmy zwiedzać Houston - Downtown, które w sumie jest labiryntem wieżowców. Ogólnie miasto bardzo zielone i bardzo przyjemne - co chwilę było gdzie usiąść na trawie. Chcieliśmy rozpocząć wędrówkę od City Hall, w którym znajduje się centrum informacji turystycznej, by zaopatrzyć się w mapy Houston i Teksasu, foldery o miejscach godnych odwiedzenia i zobaczyć 11-minutowy filmik o historii miasta, jednakże spotkało nas zaskoczenie - cały obszar wokół City Hall był ogrodzony, ponieważ trafiliśmy na McDonald's Houston Children Festival - największy festiwal dla dzieci w Stanach Zjednoczonych (a pod czyimże patronatem mógłby być tu festiwal dla dzieci).

Musieliśmy trochę poobchodzić na około, złaziliśmy gąszcz uliczek, z których każda wyglądała prawie tak samo, bo była po prostu wśród wielkich szklanych wieżowców.



A tu tramwaje jeżdżą po wodzie.



Spotkaliśmy też bezdomnego pana murzyna, któremu kupiliśmy chipsy, banana i wodę z lodem, był niesamowicie uprzejmy i tak radosny, że każdy powinien się od niego uczyć. Podzielił się z kolegami, nie chciał niczego drogiego i był tak pozytywny, że to się niesamowicie udzielało i aż teraz mi się chce uśmiechać: 

Dotarliśmy w końcu do Houston Pavilions, o którym w przewodniku piszą, że "chodzi się na koncerty, wpada do restauracji i barów". Na wolnym powietrzu, z ruchomymi schodami, 3 piętra. Niewielkie to tak naprawdę, między dwoma wielkimi wieżowcami. My akurat trafiliśmy na koncert duetu, który grał znane piosenki, a wokół było kilka-kilkanaście psiaków w klatkach. Myśleliśmy, ,że może wystawa psów czy jakiś zjazd. Okazało się, jak później porozmawialiśmy z ludźmi, że były to psy odratowane z ulicy, dla których szukano nowych domów. Nawet udało mi się porozmawiać z houstończykiem i pobawić się z niektórymi psami.
Wejście do Houston Pavilions

Przejście w Houston Pavilions nad ulicą

Korytarz przy House of Blues

Brązowy paw. 

I ze wszystkąd było widać wieżowce.



Typowe amerykańskie napisy nad wejściem House of Blues. Wygląda jak opuszczone, ale działa, pewnie nocą, bo napisy są aktualne. 

Widok z ostatniego piętra Houston Pavilions


I wspomniane pieski.


Zdarzają się też ładne zielone miniparki wśród wieżowców. Houston to bardzo leniwe miasto. Ale podoba mi się. 

 Znaleźliśmy nawet te krzesła w sklepie - 105$ w promocji!


Oni nie mają zielonego światła, tylko białe. Białego zgarbionego ludzika. 

A tam poszliśmy zjeść - Nit Noi (to żółte po prawej) :D Bo dziewczyny z PTChemu polecały. Tłusto jak wszędzie, ale dobre jedzenie i ogromne porcje.

I piwo dobre. 

I tak w sumie dotarliśmy do Midtown, które niesamowicie się od Downtown różni, choć są bardzo blisko siebie. Nie ma wieżowców, a... a w sumie takie budynki:









A tu naprawdę typowy obrazek - te wszystkie napisy kojarzą mi się w pewnym sensie z PRLem, ale naprawdę takie tu są prawie wszędzie. No i oczywiście pickup. A w środku murzyn. Ale jemu nie chciałam chamsko zdjęcia robić, możecie uwierzyć, że jest. A w Teksasie co drugie auto to pickup, chłopaki unikają jeżdżenia za nimi, bo ludzie wrzucają na pakę mnóstwo rzeczy i niczym nie zabezpieczają. A dziury w drogach w Teksasie są tak jak wszystko tutaj - większe.



Jedzenie w Houston: amerykańskie:

i meksykańskie:  (oczywiście HOT HOT TAMALE :D)

A na wieczór trafiliśmy do najbogatszej dzielnicy - River Oaks. Wielkim domom nie udało się porobić zdjęć, bo jechaliśmy samochodem, ale jadąc do Water Wall musieliśmy przejść przez jakieś takie osiedle. 
Nazwy ulic na srebrnym okręgu

Znak przy wjeździe na osiedle 

A oto i kaczki:




I najczęściej fotografowany obiekt w Houston, perełka wycieczki, Water Wall. Fontanna na 19,5 metra wysokości. Dla mnie najciekawsze w tym miejscu było to, co uchwyciłam na pierwszym zdjęciu:


Nie chcieliśmy się wyróżniać, znaleźliśmy więc własny skrawek fontanny:

A tu fontanna z daleka:


Jest ciepło. Do tej pory było przyjemnie, trochę za gorąco czasami, a dziś jest upał nie do wytrzymania. Bez okularów słonecznych ani rusz, bo po tej sobocie choćby oczy bolały mnie jak po 3 dobach bez snu. Stany śmieszne miejsce, a przynajmniej Teksas. Pijanym wolno jeździć po ulicach, na czerwonym można skręcać w prawo, a na jednokierunkowym to i w lewo.

A i są tu najprawdziwsi Strażnicy Teksasu! In god we trust.

Musimy wrócić do Downtown, co nie będzie trudne, bo daleko nie jest, bo nie zwiedziliśmy ani tuneli ani nie odebraliśmy folderów i map. A i wieża widokowa była zamknięta i cała reszta atrakcji w sumie na nas czeka.

Dobra, kończę, bo lunch!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz