A teraz już wiem.
Nowy Orlean.
Podróż nie
zaczęła się fascynująco. Po wypożyczeniu samochodu, po 9 godzinach od wyjścia z
domu, drodze w tak ulewnym deszczu, że nie widziałam takiego nigdy wcześniej i problemach z miejscem parkingowym
już na miejscu, postanowiliśmy wyruszyć w stronę Starbucksa, bo był po drodze
na francuską dzielnicę, a nie mogliśmy się do końca zdecydować, czy bardziej
potrzebujemy kawy czy jedzenia. Zmieniliśmy zdanie i pojechaliśmy w przeciwnym kierunku
Uberem, na kawę do jakiejś lokalnej kawiarenki. Lokal bardzo ładny, ale kawa
wcale nie taka dobra. Gdy zaczęliśmy się ponownie wybierać w stronę francuskiej
dzielnicy, postanowiliśmy w połowie drogi skorzystać z zabytkowego tramwaju ($3
za całodniowy bilet!) i powiem, że naprawdę warto, bardzo ładne te tramwaje.
Tak wyglądają skrzyżowania w Stanach. Wszędzie jednokierunkowe drogi, przejścia dla pieszych zaznaczone białymi ramkami, światła za skrzyżowaniem są, nie wiem, czy one są tylko dla samochodów, czy i dla samochodów, i dla pieszych jednocześnie. Światła za skrzyżowaniem są super opcją, bo nie trzeba się wyginać, by zobaczyć, jakie się ma światło, gdy się za blisko skrzyżowania podjedzie. A i piesi mają łatwiej przechodzić.
Olek i kierowca Ubera
Kawiarnia francuska.
Średnia kawa. Croissant spoko czekoladowy, serowy okazał się być z mięsem (szkoda, że okazało się po kupieniu i spróbowaniu).
Postanowiliśmy
jednak wsiąść do tramwaju jadącego w przeciwnym kierunku, bo myśleliśmy, że
niebawem zawraca i po jakiś 20 minutach jazdy przesiedliśmy się do właściwego.
Pani prowadząca tramwaj
Mnóstwo ludzi w tramwaju
„A w maju
Zwykłem jezdzić, szanowni panowie,
Na przedniej platformie tramwaju!
Miasto na wskroś mnie przeszywa!”
Pierwszym
przystankiem naszym we francuskiej dzielnicy był Hard Rock Cafe. Zjedliśmy
burgery (normalny warzywny kotlet dostałam!)
Wszystkie
przewodniki, blogi, jakie przejrzałam skupiały się na nowoorleańskich
cmentarzach. Są niepowtarzalne, bo z racji bagien (jest tu więcej pomp
pozwalających utrzymać się miastu ponad powierzchnią wody niż w Wenecji) ludzi
nie grzebie się w ziemi, a buduje się im grobowce nad. Ja jednak nie zwiedziłam
cmentarzy, bo nie miałam tyle czasu, poza tym jest to niebezpieczne miejsce, a
za zorganizowane wycieczki słono się płaci. Inną atrakcją na której skupiały
się przewodniki, była zabudowa francuskiej dzielnicy, która przez swą burzliwą
historię została odbudowana za panowania Hiszpan, a więc jest typowo hiszpańska
mimo nazwy. Owszem, ażurowe kute z żelaza balkony są piękne, roślinność na nich
także, ale dla mnie najpiękniejsze tutaj były: muzyka i ludzie. Choć jedno
wynika z drugiego w sumie, jedno bez drugiego w Nowym Orleanie nie może istnieć.
Ludzie są biedni, różnorodni, radośni i smutni, ale naprawdę niesamowicie
autentyczni. Ci ludzie żyją muzyką, bo najczęściej mają tylko ją. Bardzo żywe
miasto, bardzo dużo knajpek jest z każdego rodzaju muzyką, koncertami, na ulicy
także mnóstwo ludzi, którzy grają na rozmaitych instrumentach, śpiewają,
tańczą. Niekiedy, gdy się idzie ulicą, słychać jedynie kakofonię dźwięków przez
wymieszanie tego, co jest grane lub puszczane w kilku lokalach z tym, co
prezentują uliczni grajkowie. Najbardziej muzyczne miasto świata, kolebka
jazzu, miejsce urodzenia i pochodzenia Luisa Armstronga. Nie trzeba być fanem
jazzu, można go nawet nie za bardzo lubić (jak ja), a i tak to, co się tu
dzieje zachwyca. Jest też biednie. I to widać na ulicach. Ale co drugi bezdomny
nosi koszulkę Iron Maiden albo ACDC. Miasto nie jest czyste i nawet miejscami
po prostu śmierdzi (z racji bagien, wody), ale nie przeszkadza to tak bardzo i
nie jest tak ciągle i wszędzie.
Po lewej Missisipi - jedna z największych rzek świata
Muszle nad Missisipi
Pani na szczycie statku gra na piszczałkach parowych jako organach. Słychać było z bardzo dużej odległości. A niżej widać, jak chłopaki byli zadowoleni :D
(Po co panu trzeci but?)
Ludzie maja tu bardzo swobodne podejście do życia, mają luźne podejście do obowiązków zawodowych i luźne podejście do odmienności, zwłaszcza seksualnych. Pod tym względem Nowy Orlean przypominał mi odrobinę Amsterdam. Poza tym religia chrześcijańska przeplata się tu z voodoo i przepowiedniami tarota. Chciałabym tu wrócić. Na dzień, tydzień, dwa. Wejść w choć niewielki odsetek knajp, które tu są, bawić się na zabawach i koncertach. Zdjęć stamtąd mam z 10 razy tyle, co tu wrzuciłam i wszystkie są niesamowicie ciekawe. Jeśli miałabym polecić komukolwiek cokolwiek w Stanach to byłoby to hałaśliwe i żywe miejsce, zdecydowanie.
W Nowym Orleanie mają fioła na punkcie antyków:
Ten z tyłu na boso z nogami na bębenku to menedżer zespołu (mówię poważnie)
Kolejka na koncert jazzowy
Pojazd był tej najbardziej z lewej, reszta to turystki
W Nowym Orleanie mają fioła na punkcie antyków:
Te dwa zdjęcia poniżej z dedykacją dla Błażeja:
I na koniec: Arek vs. tabliczka w tramwaju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz